2008-06-16

Wynurzenia miłośnika surfini

Nawiążę do mojego bukolicznego postu z maja i przyznam, że kwiatki, które posadziliśmy na balkonie to surfinie - cierpliwością, sprytem i miłością do rzeczy pięknych właściwymi tej nacji stworzone dzieło japońskich ogrodników.
Niewiele jest tak przyjemnych rzeczy jak doglądanie owych szybko rosnących i jednocześnie urokliwych roślin o fioletowo różowych (w przypadku naszego kwietnika) kwiatach.
Surfinie to prawdziwe dziecko globalizacji. Petunie, których surfinia jest odmianą pochodzą z Ameryki Południowej i są blisko spokrewnione z tytoniem. Surfinia zaś, jako się rzekło została wyhodowana w Japonii. Nie dziwi mnie to wcale - poznałem ogrodniczy zapał Japończyków osobiście kiedym w 2003 roku spędził tam szalony miesiąc niemalże, rozdarty między Yokohamę Totsukę i Kawasaki w natłoku zajęć służbowych znalazłwszy dzień na wizytę w buddyjskich klasztorach Kamakury (i otaczających je ogrodach).
Tak więc Daleki Wschód i Nowy Świat spotykają się na Starym Kontynencie, a dokładniej w Krakowie, w trzech skrzynkach na naszym balkonie.
Ze swoim kuzynem tytoniem surfinia nie dzieli co prawda popularności jako lekkiego narkotyku ani tym bardziej złej sławy zabójcy i (niezasłużonej) niszczyciela systemów opieki zdrowotnej i emerytalnych, natomiast dzieli słabość do choroby zwanej mozaiką tytoniową. Badanie tej choroby roślin pozwoliło Martinusowi Beijerinckowi u schyłku XIX stulecia postawić i uzasadnić hipotezę istnienia innych niż znane do tej pory mikroorganizmów, tj. wirusów.
Wirus jest dziwnym stanem materii - na pograniczu świata ożywionego i nieożywionego. Zwięzła białkowa struktura o geometrycznej niemal prostocie kryje w sobie jedynie RNA lub DNA. Jeszcze chemia czy już biologia? Czy to pytanie ma sens?
Każdy kto codziennie z uwaga przygląda się roślinom, najlepiej jeszcze kiedy opiekuje się nimi od nasionka, które sam wsadził w ziemię, musi zastanowić się, jak to jest, że to amorficzne coś czym jest gleba, woda, gaz wypełniający atmosferę i światło słońca przemienia się w procesie ześrodkowanym w owym miejscu w przestrzeni jakim jest roślina w złożoną strukturę o zróżnicowanych tkankach, i pięknych i skomplikowanych formach. To coś - mimo, że zjawisko znane - przeciwnego intuicji, która każe szukać raczej rozpadu i wzrostu entropii w pozostawionych samym sobie procesach. Pachnie to trochę mistycyzmem. Co jakiś czas w końcu - w oderwaniu "geograficznym" od pierwotnego procesu rozpoczyna się nowy - nowe nasionko w skomplikowanym fizyczno-chemicznym tańcu zaminia się w kolejną roślinę. Wygodniej jest chyba zatem myśleć o jednym w istocie procesie: życiu. W tym sensie - wirusy są istotną i aktywną częścią tego procesu, choć jeśli spojrzeć na nie redukcjonistycznie: jako na wydrębnionyz głównego podproces - organizm, są albo formą skrajnie pierwotną albo skrajnie uproszczoną (może hyperwyspecjalizowaną ?) typowych organizmów.
Zdaje się, że naukowe ogarnięcie życia jako procesu nie sprowadzi się w ostateczności do badania i odkrywania elementarnych cegiełek go stanowiących. Potrzebna jest nowa matematyka, której zręby być może już się utoworzyły, dająca możliwość ogarniania niesamowitych zjawisk do których należy życie.
Kiedy myslę o - anegdotycznym już dzisaj - odkryciu Beijerincka, który odfiltrowawszy wodę, która miała kontakt z zakażonym tytoniem filtrem tak silnym, że zatrzymał wszelkie bakteria odkrył, że otrzymany destylat nadal zaraża tytoń, co doprowadzio go do wniosków, które uczyniły go sławnym, nie mogę nie myśleć o podstawowych prawdach dociekań empirycznych ujętych swgo czasu przez Milla w formie tzw. kanonów Milla. To przewodnikcy Beijenricka ale i niezliczonej a zacnej grupy naukowców, lekarzy i inżynierów. Sam, jako, że czasem zajmuję się diagnostyką systemów technicznych odkrywam ze zdziwieniem, że owe proste metodologiczne prawdy są tak trudne czasem w stosowaniu. Koniec na dziś. Trzeba podlać surfinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz