2010-02-17

...o kole o ko...

Według wstępniaka w zamykającym całą zabawę numerze Journal of Memetics z 2005 roku, memetyka jako płodna metoda badawcza, czy wręcz nauka per se poniosła klęskę. Natomiast jako inspirująca metafora, co autor owego artykułu również przyznaje, broni się, w tym sensie, że z informacją, pomysłami, generalnie: myślowymi wytworami kultury, które dają się komunikować dzieje się coś co przypomina ewolucję. Można zatem również myśleć o elementarnych cegiełkach dziedziczenia replikujących się i przekształcających podobnie jak kod genetyczny. Nie należy lekceważyć metafory. Wpływowe systemy filozoficzne bywały wzniesione na jednej metaforze (lub zredukowały się do niej). Ustroje państw miały przypominać ciało ludzkie, rzeczywistość płynęła jak woda lub płonęła jak ogień, społeczeństwa miały być maszynami, zegarami, porządek wśród ludzi miał odzwierciedlać ten jaki panuje między gatunkami, w wieku pary rządziła termodynamika, w adwencie wieku komputerów wszystko zdawało się przypominać komputer, dziś jako paradygmat (który w jakimś stopniu daje się sprowadzić do wielkiej metafory) króluje sieć. Metafora DNA dla świata myśli i idei ludzkich nie jest więc niczym specjalnie dziwnym czy niezwykłym.
Podążając, nie do końca przecież świadomie jej ścieżkami bawić się można wyjaśnianiem, uprawianiem filogenetycznej taksonomii myśli - nie jak prawdziwy naukowiec czy filozof przecież, ale tak zabawowo, pozostając do owych prawdziwych w stosunku takim samym jak miłośnik astronomii do astronoma. Mnie osobiście ostatnio pociągają peryferie pomiędzy filozoficzną spekulacją (którą często cenię za jej pomysłowość, czasem za moc i wielkość wizji, bywa że za dziwność, rzadko jednak uznaję jej roszczenie do prawdy innej niż ta na którą samo jej istnienie jest dowodem) a matematyką (w której podobnież cenię pomysłowość, wielkość wizji, czasem dziwność, ale której jestem skłonny przyznać znacznie więcej w kwestii prawdy).
Idąc tym tropem, kolejna karkołomna zabawa w skojarzenia.
O ile zdaje się TEN (w rozumieniu taki) Pitagoras któremu tak wiele przypisywali starożytni nie istniał, prazałożyciel szkoły Pitagoras dał głównie imię idolowi wielu stuleci, firmując nim postać o cechach herosa. Istnieli natomiast niewątpliwie pitagorejczycy. I oczywiście - z oddalenia przecież obraz rozmywa się i zlewa - ta nazwa obejmuje wiele różnych i często różniących się ruchów. Ci, którzy mnie chwilowo interesują, to pitagorejczycy można rzewc oryginalni, z okresu archaicznego, przedsokratejskiego. Widzimy ich dzisiaj, choć raczej jako tło dla innych przedsokratyków, znanych z nazwiska i przeniesionych w strzępach informacji (eleatów, filozofów jońskich). Pitagorejczycy wierzyli w harmonię i liczbę budując jak się zdaje coś w formie religii czy mistyki geometryczno-matematycznej. Wiązało się to z kilkoma odkryciami np. z powiązaniem proporcji w długościach struny a harmonijnym brzmieniem dźwięków z niej wydobywanych, z geometrią liczb wiążącą własności abstrakcji jaką jest liczba z konkretem jakim jest geometryczna konfiguracja, rozmieszczenie, przedmiotów ze zbioru o określonej liczności. Podobno głęboko skrywaną przez nich przez długi czas tajemnicą - być może wywracającą ich świat na nice, porównywalną jezeli chodzi o moc intelektualnego wstrząsu jaki powodowało jej poznanie z twierdzeniami Godla we nowożytnej nauce - był dowód istnienia liczb niewymiernych (a konkretnie, w ich nomenklaturze, dowód niewspółmierności przekątnej i boku kwadratu).
Poza mistyką liczby, wielki wpływ na pitagorejczyków miały jak się zdaje misteria o charakterze religijnym. Mianowicie kult orficki, orfizm. Archaiczna religia dokoptowana do achajskiej przez mit Orfeusza zstępującego do Hadesu i opuszczającego go. (ćwiczenie: z jakim memem mamy tu do czynienia ?). Jedną z głównych idei orfizmu - powielaną w różnych mutacjach w różnych religiach i filozofiach była idea reinkarnacji, metempsychozy. W orfiźmie dusza miała przejść pewną ustaloną i zdaje się nie wynikającą z jej dotychczasowego życia ilość inkarnacji. W innych systemach bywa inaczej: reinkarnacja w hinduiźmie np. nie ogranicza się przechodzenia przez postacie ludzkie, ale dusza odradza się w istotach żywych, zajmując miejsce w ich hierarchii (od nailichszego robactwa do człowieka) a jeśli już wcieleniem jest człowiek: w hierarchii społecznej (systemie kastowym) w zależności od dotychczasowego życia. Karma czyli przeznaczenie jest więc wynikiem postępowania i wyboru. Poza reinkarnacją liniową - tak rozumiałbym orficko-pitagorejską, i reinkarnacją nieliniową jak hinduistyczna umieściłbym coś co do końca nie jest może reinkarnacją ale bardzo ją przypomina - by abuse of the language nazwijmy ją reinkarnacją kołową. Do takiej zaliczałbym fantastyczną wyznawaną np. przez stoików ideę absolutnej kolistości czasu i historii a więc cyklicznej, idealnej, powtarzalności losu nie tylko człowieka ale wszechświata jako całości. Wszechświat stoików w niesamowity sposób przypomina jedną z idei współczesnej kosmologii - podyktowaną analizą możliwych rozwiązań równań Einsteina - wszechświata pulsujacego pomiędzy jedną a drugą osobliwością, na przemian eksplodującego z punktu (o którym równania owe i sama teoria niewiele lub nic nie może powiedzieć) i ostatecznie ginącego w takim samym punkcie z którego wszystko być może (równania tracą sens w osobliwości i nie można wnioskować na pewno co będzie "potem") zaczyna się na nowo.
Ideę powtarzalności zdarzeń w ciekawy literacko sposób wykorzystał (i dostarczył mi w ten sposób w odległych licealnych czasach kilku czytelniczych przyjemności) znany kolekcjoner perwersji umysłowych Jorge Luis Borghes. Prócz powtarzania tego motywu w wielu opowiadanich popełnił jeszcze z Adolfo Bioy Cesaresem powieść "Wynalazek Morela" w której uczynili z niego oś rozgrywającej się akcji. Polecam.
Cykliczność to jeden z podstawowych motywów matematycznych, toposów (w sensie teorioliterackim nie teoriokategoryjnym - o tych drugich mam chętkę napisać osobno) możnaby powiedzieć, gdyby do matematyki podejść jak do literatury. Od wczesnych i nieuświadomionych co do swojej ogólności form analizy harmonicznej (np. takiej jak w astronomii ptolemeuszowskiej rozkładającej ruchy ciał niebieskich na złożenie stosownych cykli), przez jej formy dojrzałe, przez badanie cykliczności w równaniach różniczkowych po formy wyrafinowane kiedy ścisła kolistość i cykliczność zostaje porzucona na rzecz niedokładnej, przybliżonej - jak w twierdzeniach o powrocie Poincare'go, teorii ergodycznej i w końcu teorii chaosu temat cykliczności powraca cyklicznie. Oczywiscie w wypadku matematyki nie jest to kwestia żadnej mody ale wynika wprost z natury badanych obiektów matematycznych. Ale czy nie jest i tak z toposami literackimi ? Czy owe motywy wracające od jednej opowieści do drugiej nie wyrastają po prostu z naszej natury, z podobieństwa i powtarzalności sytuacji w jakich znajduje się człowiek, ze wspólnego doświadczenia stada ludzkiego, starszego o tysiąclecia od czegokolwiek co dziś za literaturę moglibyśmy uważać?
Koniec. I tak za dużo i zbyt chaotycznie jak na tak długa przerwę.