2009-05-23

Kolaż


collage, originally uploaded by minthem.

Impresje, ulotność chwili. Kolory, zapachy dźwięki - wrażenia. Filozofowie od czasów najdawniejszych próbują jakoś pogodzić, że realny świat dociera do nas przez strumień wrażeń jedynie. Od kwestionowania prawdziwości tego co i jak nam się jawi w relacji do bytu prawdziwego jak u eleatów, rozpaczliwe starcie o PEWNOSĆ u Kratezjusza i niepokojącą nieomal bluźnierczą myśl biskupa Berkeleya: długa droga nie tak dziwna wcale jak mogłoby się wydawać. Wystarczy pomyśleć jak niewielki wycinek spektrum elektromagentycznego odbieramy wzrokiem, jak wąski zakres częstotliwości słuchem, jak niewiele zapachów i smaków odróżniamy. A nawet gdybyśmy byli nieskończenie bardziej czuli jako aparaty pomiarowe: to z czym styka się nasz umysł to impulsy biegnące w nerwach. Można, stymulując je sztucznie, wywołać owe wrażenia. Podobnie jak stymulując chemicznie mózg możemy oszukać go i sprawić że zachowuje się tak jakby owe impulsy do niego docierały.
Zdecydowanie: rzeczywistość nam się wymyka ale wrażenia, to jedyne co mamy. Cenimy je sobie. Chcemy je zachować, przechować, odszukiwać je, wracać. To zatrudnienie dla pamięci. Nauczyliśmy się pomagać pamięci zachowująć wycinek, aspekt rzeczywistości jak nam się ona jawi. To m.in. fotografia. Dziś, montując we wszędobylskie już telefony komórkowe aparaty fotograficzne ich producenci dali nam szansę czynić o bez większego trudu. Ja w każdym razie łapię te wrażenia. Celowo niedokładnie i nieprecyzyjnie. Nie tylko z powodu niedoskonałości technicznej zabawkowego aparatu, ale właśnie by zamrozić ów moment przelotnego wrażenia. Z całą jego niedokładnością i niedbalstwem. Rynek Krakowski w dziwnym świetle, pożółkłe liście na chodniku w Cieszynie, nidopałek na ulicy Dolnych Młynów itd. itp. - migawki ze świata, jak jawi się mnie.
Ten kolaż to fragment tego impresjonistycznego minipamiętnika.

2009-05-20

Hard Day's Night

ale w sumie sam tego chciałem. Porzuciwszy jakiś czas temu biurową wygodę zapuściłem się w świat frontowego programowania. Potrafi dać w kość, szczególnie jeśli się jak ja zardzewiało dość mocno. Tak oto staję przed wami zmorzony tropieniem pułapek wielokrotnego dziedziczenia w C++ (dzięki Bogu nie w moim kodzie takie bezeceństwa), braku synchronizacji na obiekcie w którym STL-owe kontenery zmieniają się aż miło (to też nie mój błąd ale znalezienie go kosztowało mnie właśnie zdrowie), czy w końcu niuchanie niezwalnianych zasobów - też pokutowałem za nieswoje grzechy. To wszystko zanim wejrzę w otchłań własnych błędów...
Pan Bóg wypędzając Adam z Raju, o ile pamiętam, przyobiecał mu, że nie będzie lekko. Na język dzisiejszej programującej klasy robotniczej przekłada się to właśnie na takie oto atrakcje, jakie opisałem. Swoją drogą, idąc tym tropem piszącym w C++ bliżej do Raju niż tym piszącym w Javie, która nie jest aż taką pokutą. Z drugiej strony w C++ (szczególnie w nowinkach STL-owych) znaleźć można pewne perwersyjne przyjemności. Więc może wszyscy równo w tym czyśćcu...
Co by nie mówić, wychodząc dzisiaj z roboty (tak! z roboty a nie z pracy!), w poczuciu, niewykluczone że dobrze, spełnionego obowiązku poczułem grawitację silniej niż zwykle. Rytuał oczyszczenia z nalotu pracy i powrotu do problemów które zajmują mnie naprawdę, zwykle ograniczający się do lektury w autobusie dziś nie poskutkował. Siedzę, a w głowie kotłują mi się wskaźniki, mutexy, semafory itp. Gdyby to był jeszcze mój kod - jego struktura, sposób działania dojrzewałby wraz ze mną, wmyśliłbym się w niego dawniej już, inaczej by wyglądał, czułbym jaki być powinien, byłby taki. Miałby okrągły design, którego chętnie bym bronił. A tak, muszę się na w zawiłych linijkach ścierać z jakimś innym umysłem inaczej podchodzącym do problemów, gwałcić swój by nie ulec pokusie nadmiernego przepisywania i ograniczyć się do rozsądnych uderzeń młotkiem we właściwe miejsca - tak nakazuje ekonomia.
Cóż, musi wyjść dobrze. Wyjdzie. W końcu jestem zawodowcem. Prywatne odczucia powierzę blogowi - tj. wam czytelnicy.