2007-11-13

Luźne myśli...

Skończyłem czytać uroczą - jeśli można tak o tego typu literaturze powiedzieć - książeczkę, zawierającą wybór z wywiadów, okolicznościowych przemówień, i innych tego typu miscelanea Richarda P. Feynmana. Rzecz jest niezwykle przyjemna i wielotematyczna. Jest trochę o nauce, czym jest i wjakim stylu należy a jak nie należy jej uprawiać, trochę o poznawaniu świata i jak uczyć tej umiejętności, odrębny raport Feynmana po katastrofie promu Challenger w 1986 roku, uwagi o religii i jej stosunku do nauki, o odpowiedzialności naukowców i tym co jest ich obowiązkiem a co nie, dwa wizjonerskie artykuły dotyczące miniaturyzacji i komputerów przyszłości, oraz nanotechnologii i masę pysznych anegdot i wspominków. Bardzo gorąco polecam.
Po lekturze tej książki, ale przede wszystkim po lekturze autobiagoficznej "Pan raczy żartować panie Feynman" i biografii "Geniusz" autorstwa Glucka, dochodze do wniosku, że podziwiam tę postać, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że gdybym miał z nią obcować z Feynmanem w życiu codziennym, np. pracując na tej samej uczelni, pewnie odczuwałbym do niego niechęć, albo zwyczajnie by mnie irytował. To taka mała refleksja, która pewnie nie świadczy najlepiej o mnie samym, kiedy się wgłębię w przyczyny tej niechęci...
Nie będę jednak tuataj tego analizował, myśl, która nawiedziła mnie dziś rano jest bowiem nieco inna. Odeszło, bądź właśnie odchodzi pokolenie które wydało Feynmana. To niezwykłe pokolenie, ktore ma za sobą gigantyczne osiągnięcia. Pokolenie wizjonerskie, które sprawdziło się doskonale w działaniu. Wysłało ludzi w kosmos, na księżyc, okiełznało energię jądrową, wyprowadziło świat z chaosu wojny, przeprowadziło go wąską ścieżka nad krawędzią zagłady w czasach powojennych i położyło podwaliny pod wielkie projekty polityczne i gospodarcze naszych czasów. Ich impet stymulował jeszcze naszych rodziców - a więc ich dzieci.
Próbowali nas czegoś nauczyć. Zawsze w śródku sporów politycznych i innych które rozgrywają się na naszych oczach, przypominam sobie moją babcię, która przeżyła - choć z wielkim dla siebie szwankiem - pogromy wołyńskie. Nigdy nie wyczułem u niej cienia nienawiści do ludzi, którzy przecież wyrządzili jej i w jej przytomności tyle krzywd. To też część historii, z którą Oni, mimo że jej bezpośredni świadkowie czy ofiary, potrafili się zmagać lepiej chyba niż my. Brak nam będzie doświadczenia i gorzkiej mądrości, ale i zapału i energii owych ludzi. Nie wiem czy stać nas dzisiaj, na odwagę, czy sprostamy wysiłkowi podtrzymania czy też dorównania dziedzictwu tego pokolenia.
Wczoraj w telewizji słuchałem jakiejś okolicznościowej mowy profesora Bartoszewskiego. Z innej beczki to zupełnie, niż owa książeczka Feynmana, ale refleksja która przyszła - ta sama. Wkrótce wszyscy Oni odejdą. Czy naprawdę ich dzieci (te to jeszcze, zaraz same zaczną wymierać), ale ich wnuki poradzą sobie ze światem, z wyzwaniami przed jakimi stoi ludzkość i państwo w XXI wieku ? Czy wśród tylu osiągnięć nie odnieśli jednej porażki - wychowawczej?

3 komentarze:

  1. Mnie w podobnej poetyce zawsze zaskakiwala konstatacja, ze nasi dziadkowie i pradziadkowie, zostawili po sobie architekture ktora obejmowala obok tego co dzis zweimy zabytkami takze parki, piekne obszary zielone dzieki ktorym dzis zyjac w miescie mozemy sie czuc nadal ludzmi a nie pracownikami-trybkami maszyn z ktorymi nam przychodzi sie zmagac. Niestety nastepne pokolenia w tym nasze, niewiele rownei wartosciowych rzeczy jak to proste zrobienie alejek miedzy pieknie posadzonymi drzewami umie i chce po sobie zostawic...
    Dzieki za dodoanie mnie do linkow, az sie spocilem...;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuszna uwaga. W pierwszym odruchu przyszedł mi na myśl argument przytaczany często, że niegdysiejsza klasa, nazwijmy ją umownie arystokratyczną, miała poczucie wpajanej z pokolenia na pokolenie misji usprawiedliwającej niejako jej szczególny status a polegającej na tworzeniu (no, płaceniu za tworzenie) rzeczy pięknych i trwałych. To - nie chciałbym sie wdawać w spór z ortodoksyjnymi konserwatystami - może i część prawdy, ale niewielka. Mieszkając w Krakowie widzę ślady realizowania takiej potrzeby przez wielu innych ludzi, równiez tych, którym powierzano władzę nad miastem i coś powodowało nimi by publiczny grosz dobrze, choć nie na doraźne potrzeby inwestować. Dużo czynników się tu splata - od tak niskich jak próżność po tak wzniosłe jak myślenie w kategoriach pokoleń. Ja mam po cichu nadzieję, że powolne wyrywanie się z - co tu mówić - biedy, w naszym kraju, poprowadzi nas w góre piramidy potrzeb Masłowa. Temat na wielkie dywagacje.
    Ja równiez dziekuję, za linkowy rewanż. Widzę, ze zyskałem czytelnika, co napawa mnie dumą ale i trochę niepokojem ;). Sukcesywnie obiecuję odpowiedzieć na inne komentarze, za które bardzo dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zasadnizo zgadzajac sie z tym co napisales, mam także i takauwagę, żedawniej po prostu znacznie bardziej doceniano wartość przestzreni publicznej: wlasie owych parkow, placow, ulic, przynajmniej niektorych. To co dzis dzieje sie za pomoca gazet, telewizji iinternetu, a wiec ogladanie slawnych i znanych, plotki i zycie kulturalne, wowczas w znacznej mierze dzialo sie publicznie: na bulwarze, w teatrze czy operze lub wlasnie w parku. I osoby ktore mialy zasoby aby takie inwestycje poczynic traktowaly te miejsca jako wizytowke. Ale daleki jestem od przypisania tego do snobiozmu tylko: mysle ze to byla czesc kultury publicznej. Wspolczesnie czescia kultuy publicznej jest raczej zastrzezenie prywatnosci i alienacja, niz swobodne wchodzenie w kontakty. I sadze ze wlasnie z takiego poziomu ewolucji cech roli przestrzeni publicznej chyba jest wygodnie to rozpatrywac: kto z wielkich tego swiata ma dzis czas na spacer po parku. Wiec i park mu niepotrzebny. A dlaczegonie ma tego czasu? Nie wiadomo w zasadzie ale na pewno chodzi troche o to, że jako osoba majetna nie_chce widziec sie z innymi ludzmi w przestzreni publicznej.
    Mieszkam w ZYwcu, jest tampiekny park, pochodzacy od Habsburgow. Dziedek wspominal, ze pomijajac pewna jego czesc, o statusie prywatnym, byl on otwarty przed wojna dla mieszkancow Zywca, oczywiscie aby tam wejsc nalezalo byc ladnie ubranym, zachowywac sie kulturalnie, no i wstep byl w okreslonych godzinach: niemniej park ten funkcjonowal jako przestzren publicznaa nie jako zamkniety i chroniony fragment rezydencji, co dzisiaj byloby chyba oczywistoscia.

    OdpowiedzUsuń