2009-05-20

Hard Day's Night

ale w sumie sam tego chciałem. Porzuciwszy jakiś czas temu biurową wygodę zapuściłem się w świat frontowego programowania. Potrafi dać w kość, szczególnie jeśli się jak ja zardzewiało dość mocno. Tak oto staję przed wami zmorzony tropieniem pułapek wielokrotnego dziedziczenia w C++ (dzięki Bogu nie w moim kodzie takie bezeceństwa), braku synchronizacji na obiekcie w którym STL-owe kontenery zmieniają się aż miło (to też nie mój błąd ale znalezienie go kosztowało mnie właśnie zdrowie), czy w końcu niuchanie niezwalnianych zasobów - też pokutowałem za nieswoje grzechy. To wszystko zanim wejrzę w otchłań własnych błędów...
Pan Bóg wypędzając Adam z Raju, o ile pamiętam, przyobiecał mu, że nie będzie lekko. Na język dzisiejszej programującej klasy robotniczej przekłada się to właśnie na takie oto atrakcje, jakie opisałem. Swoją drogą, idąc tym tropem piszącym w C++ bliżej do Raju niż tym piszącym w Javie, która nie jest aż taką pokutą. Z drugiej strony w C++ (szczególnie w nowinkach STL-owych) znaleźć można pewne perwersyjne przyjemności. Więc może wszyscy równo w tym czyśćcu...
Co by nie mówić, wychodząc dzisiaj z roboty (tak! z roboty a nie z pracy!), w poczuciu, niewykluczone że dobrze, spełnionego obowiązku poczułem grawitację silniej niż zwykle. Rytuał oczyszczenia z nalotu pracy i powrotu do problemów które zajmują mnie naprawdę, zwykle ograniczający się do lektury w autobusie dziś nie poskutkował. Siedzę, a w głowie kotłują mi się wskaźniki, mutexy, semafory itp. Gdyby to był jeszcze mój kod - jego struktura, sposób działania dojrzewałby wraz ze mną, wmyśliłbym się w niego dawniej już, inaczej by wyglądał, czułbym jaki być powinien, byłby taki. Miałby okrągły design, którego chętnie bym bronił. A tak, muszę się na w zawiłych linijkach ścierać z jakimś innym umysłem inaczej podchodzącym do problemów, gwałcić swój by nie ulec pokusie nadmiernego przepisywania i ograniczyć się do rozsądnych uderzeń młotkiem we właściwe miejsca - tak nakazuje ekonomia.
Cóż, musi wyjść dobrze. Wyjdzie. W końcu jestem zawodowcem. Prywatne odczucia powierzę blogowi - tj. wam czytelnicy.

2 komentarze:

  1. Anonimowymaja 22, 2009

    Eji, zmykaj stamtąd. Wygłówkuj jakiś własny interes, bo to droga do nikąd. Nie chcę dawać rad, ale po 4 latach podobnego cieciowania w banku musiałem coś powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko! Brzmi to niewymownie strasznie! Ale chyba w pewnym momencie życia każdy musi wziąć w łapę ten swój młoteczek i nawalać nim w odpowiednie miejsca w odpowiednim czasi i z odpowiednią siła:( Nie zazdroszczę.

    Pozdrawiam,
    http://paintedonmybody24.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń