2007-02-15

W sumie skandal

W sumie to skandal, że skoro już zdecydowalem się na pisanie, robie to tak rzadko. W większości przez lenistwo, troche jednak dlatego, że, jeśli chodzi o wydarzenia, nie mam za wiele do opisywania. A myśli - cóż, nie są tak cenne, by rzucać się i goraczkowo je zapisywać. Żyją w dość nieupoorządkowanej komunie poruszane a to czymś przeczytanym, a to jakimś medialnym wydarzeniem. Ujmując rzecz fizycznie - gaz w naczyniu, które nie jest izolowane.
Zbliżam się powoli do końca książki o historii Stanów Zjednoczonych. Nie byłem nigdy wielkim miłośnikiem historii, choć może powinienem powiedzieć inaczej - nie byłem miłośnikiem podręczników i monografii historycznych. Historia jak sądzę, dla przeciętnego konsumenta wytworów owej nauki jest interesująca w swych małych fabułach: , życiorysach, epizodach, albo w porywających wizjach historiograficznych (których neleży się jednakoż wystrzegać jak słodyczy czy innych używek). Średniej wielkości narracje - a za taką uważam np. historię jakiegoś państwa czy narodu jest dużo mniej wciągająca. Wydarzenia, nazwiska, daty, skróty jakichś idei, koncentracja na całości jest niemal niemożliwa, bez naprawdę głębokich studiów. Tym niemniej, może na bazie pewnego nadpobudzenia politycznego (w te struny ostatnio sie wali wydobywając jakiś dziki akord, a powinno się je lekko muskać zaledwie), historia USA wydała mi się interesująca. Nie jest tak nazanaczona wojnami czy innymi gwałtownymi wydarzeniami jak europejska, jest znacznie bardziej racjonalna. Po Wojnie Secesyjnej, która jest dla niej niewątpliwie punktem przełomowym, znaczona jest polityką w czystej postaci. Walką o wpływy, ustawami, kolejnymi wygrywanymi przez różne partie czy postaci wyborami, ustawami i orzeczeniami sądowymi. Zadziwiające jest, jak ten pozornie płaski krajobraz staje się ciekawy, kiedy skupić na nim oko. Różne są temperamenty ludzkie, może można to odnieść nawet do narodów (w pewnym sensie nie cierpię tego słowa), ale mechanizmy i natura ludzka, namiętności i powracające idee zdają się być wspólne dla nas wszystkich. Banał, ale za każdym razem kiedy to sobie uświadamiam, mam wrażenie, że jednak jakieś odkrycie. Nie wiem dlaczego.
Inna lekcja, to nieubłaganość pewnych mechanizmów. Rozchwianie polityczne Stanów Zjednoczonych przez cały wiek XIX i początek XX jako żywo przypomina mi to co od kilku lat dzieje się na naszym podwórku. Upartyjnienie, partykularyzmy, czystki polityczne, brudne sztuczki, korupcja i w końcu nadużycia władzy. Spojrzenie na każdy wycinek z osobna nie napawa optymizmem - spojrzenie na całość wręcz przeciwnie. Historia wygładza się, powstają mechanizmy coraz sprawniejsze i coraz lepiej eliminujące zło. To rzeczywisty świat, nic tu nigdy nie będzie idealne - ale staje się mimo wszystko coraz sprawniejsze i doskonalsze. Demokracja - w sumie główny bohater tej opowieści w jakiś tam sposób zawsze zwycięża i okazuje się być sprawna. To nie są hollywoodzkie happy end'y - i nie ziarenka soli ale całe beczki są w tych zakończeniach kolejnych kryzysów. Ale myśl pozostaje jasna i optymistyczna.
Odrzuca mnie chwilowo natomiast od nauk ścisłych - co smutne, bo zajmować się nimi nawet po amatrosku, to jedna z większych przyjemności jakie znam. Nie wiem czy to zimowa senność czy coś innego (może po prostu robię się zbyt stary i leniwy), ale jakoś nie mogę. Nie będę z tym za bardzo walczył: dam szansę naturalnym cyklom.