Powoli, powoli, od jednego niezbyt higienicznie spędzonego weekendu do następnego. Pozwoliłem sobie niestety na pewne zaległości w pracy i teraz dzielnie usiłuję wypić nawarzone przez samego siebie piwo. Ale nie za szybko. Powoli. Smakując.
Powoli, brnę w sktypt z Teorii Galois. Mhhhmmm. Kurcze, naprawdę mi się to podoba. Choć czuję, ze umysł mam nieco ociężały i nie chwytam w lot wszystkiego. Ujęcie jest jakby trochę inne niż to kiedyś na studiach. No, w sumie zrozumiałe. Tam to był kawałek większej całości więc poskakaliśmy od jednego ważnego twierdzenia do drugiego. Tu materia jest nieco gęstsza, bardziej miodna bo wykład jest skoncentrowany tylko na tym.
W międzyczasie (mało mam czasu w sumie na lektury), przeczytałem sobie książeczkę "Banach geniusz ze Lwowa", autorstwa niejakiego Józefa Kozieleckiego, profesora psychologii, ponoć wybitnego. ni nie wiem czy ją polecać w ciemno. To w zasadzie zbiór trzech krótkich esejów autorstwa pana Kozieleckiego i dwóch notatek napisanych gościnnie przez matematyków. Autor jest wyraźnie zafascynowany Banachem z kilku punktów widzenia. Po pierwsze, w czym mu sekunduje, wyraźnie boli go, że tak wielka postać pozostaje nieznaną i niedocenioną w polskiej kulturze. Przy okazji, obrazuje to głębszy problem, wyłączenia w świadomości przeciętnych uczestników szeroko pojętej kultury matematyki. Zresztą admiracja dla matematyki i matematyków przebija z książki. Drugi punkt widzenia to psychologizowania, na któreym się za dobrze nie znam i ciężko mi ocenić czy dobre czy złe. O samej psychologii odkrycia matematycznego nie dowiemy się nic bardziej odkrywczego niż z cytowanej w bibliografii ksiązeczki Hadamarda "Psychologia odkrycia matematycznego". Natomiast co do osobowości Banacha to obawiam się, autor ociera się o granice komunału. Podobnie, zapowiadana jako prowokacja intelektualna, próba zestawienia ze sobą postaci Banacha i Mickiewicza (wydawałoby się nieco ryzykowne, nieprawdaż?) w końcu, mnie przynajmniej do niczego nie sprowokowała. I wreszcie, ulubiony w ostatnich latach temat wszelkich gawęd - rola "genius loci" dawnych kresów, szczególnej ich atmosfery i dobrodziejstw płynących z faktu, że był to tygiel kulturowy. Przyznam, że lubię o tym czytać, choć nie spodziewam się nigdy jakiejś szczególnej odkrywczości po tego typu rozważaniach. I nie zawiodłem się i tym razem. Więc reasumując, za wybitne osiągnięcie intelektualne tego dziełka uznać nie mogę, ale lektura przyjemna i pożyteczna.
Zbliżam się też do końca szlagiera mijającej zimy, tj. "Michnikowszczyzny" Ziemkiewicza. Musze przyznać, że mimo, że w wielu kwestiach nie zgadzam się do bólu z jej autorem, to książka jest prowokująca i momentami porywająca. Choć czasem trąci paszkwilem. Jeżeli do ostatniej strony utrzyma mnie w stanie lekkiego pobudzenia, to skrobnę coś i o niej na tym blogu.
2007-03-20
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz