Jedni Grecy, niemal przez przypadek (jak nie wierzyć w bogów ?), ale też dzięki własnej indywidualnej odwadze oraz swmu wrogowi Kserksesowi (nieudolnemu przerażonemu własną potęgą i skalą zamierzeń swego ojca do którego dziedzictwa nie dorósł), powstrzymali największa potęgę ówczesnego świata i rozglądają się w zdumieniu czego właśnie dokonali. Wiedzione przez perskiego wodza zjednoczone ludy Azji, ale i masa greckich i innych nieazjatyckich oportunistów, którzy zawsze przyłączają się do silniejszego, choć nie rozbite - pokonane. Tyle u Herodota, którego czytanie nieuchronnie kończę.
Inni Grecy, circa 200 lat póżniej, w hellenistycznym świecie po Aleksandrze, starożytnym multiculti, dokonują naukowej rewolucji, która, tylko co zapalona zaraz zgaśnie i to na długie wieki. Rewolucji zadziwiającej i zapomnianej, której ślady zaledwie wyłaniają się spoza dwudziestu kilku wieków. Traktuje o tym inna fascynująca książka, którą właśnie czytam: "Zapomniana rewolucja" Lucio Russo.
Co uderza, to dojrzałość naukowej myśli hellenistycznej. Dojrzałość metodologiczna, wyraźna na przykład u Archimedesa, ścisłość (ale i pomysłowość i piękno) dowodów, "nowoczesne" (pisze w cudzysłowiu, bo z tej perspektywy role się odwracają i pisząc właśnie o nowoczesnej dojrzałej myśli naukowej może trzeba używać pojęć jak "starożytna dojrzałość") traktowanie zagadnień, dbałość o precyzję. To wszystko zaowocowało również techniką, której dokładne osiągnięcia nie sa do końca znane ale która obrosła legendą, zbliżając się być może dla pokoleń późniejszych w owej legendzie do magii.
Jak doszło do regresu tej cywilizacji, która rozkwitła na tak krótko, na okres jakichś 200 może lat? Cóż, za rozwojem nauk nie szła wielka militarna potęga (nie ona była - o paradoksie - dziedzictwem Aleksandra), bo też cywilizacja ta nie była ufundowana na jednolitym i żądnym władzy imperium. Brutalna siła Rzymu a wcześniej lokalnych tyranii zniszczyła w dużej części dorobek naukowców helleńskich. W pierwszej chwili wydawało mi się to dziwne, ale w sumie łatwo to sobie wyobrazić. Myśl naukowa kwitła w niewielu ośrodkach wśród których najważniejsze miejsce zajmowała ptolemejska Aleksandria. Aktywnie działających "nowych" naukowców było może kilkuset, może mniej niż setka. Każda a indywidualna śmierć - a zdaje się w w okresie schyłku hellenizmu nie było o nią trudno, szczególnie jeżeli należało się do tego rodzaju elity, wyniszczyła ogromną część tego potencjału. Epigoni, uczniowie niezbyt pilni w burzliwych czasach, butni najeźdźcy i obskuranccy urzędnicy nie potrafili skorzystać z tego dziedzictwa. Najbardziej subtelne dzieła jeśli przetrwały - przetrwały przypadkiem. Praktyczną użyteczność dla zleceniodawców późniejszych kopistów miało to co natychmiast dało się przełożyc na: machinę wojenną, okręt, budynek, liczenie zysku lub straty czy lekarstwo. Abstrakcyjna struktura z której utkana jest nauka, prawdy nieprzekładalne natychmiast na praktykę, które budują opłacalne w końcu ze względów równiez praktycznych zrozumienie rzeczywistości, wszystko to uległo jednak w znacznej mierze destrukcji. Przetrwały tylko niektóre skarby, albo ich odległe odbicia w komentarzach czy przypisach, dając nam dziś zgrubne pojęcie o owej kulkturze i nauce jaką stworzyła. Kilkanaście wieków trwał powrót na ową zapomnianą ścieżkę, na której pownownie wyłoniła się formacja kulturowa zwana nauką ...
Czytam dopiero, nawet nie zabrnąłem za daleko.... Nie wiem do jakich wniosków dojdzie autor. Podtytuł sugeruje, że refleksja nad związkiem między tamtą, starożytną historią a dzisiejszymi czasami będzie omówiony dokładniej. Ale książka daje do myślenia od pierwszych stron.
1. Wcale nie jesteśmy aż tak mądrzy jak nam się wydawało. 23 stulecia temu np. poziom wiedzy matematycznej i fizycznej ówczesnych elit naukowych znacznie przekraczał poziom wiedzy typowych absolwentów dzisiejszych szkół średnich.
2. Historia jest przypadkowa. Inny bieg wydarzeń politycznych i nie wykluczone, że cywilizację o podobnym naszej zaawansowaniu technicznycm zbudowano by o tysiąclecie wcześniej (fantazja? owszem, jak każde gdybanie).
3. Nie jest prosto wydobyć się z mroku. Trzeba wielu setek lat. To co płonie natomiast może być zdmuchnięte. Warto o tym pamiętać, gdyby przyszło nam do głowy zgodzić się na to, by dzieci w szkołach uczono bzdur by zadowolić religijnych fanatyków różnej maści, albo gdy dopuszczamy do marginalizacji nauk ścisłych w procesie edukacji.
2008-02-08
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz