Skoro niedziela, wiedzeni imperatywem mieszczucha spędzającego weekend w mieście wybraliśmy się na spacer. Malo oryginalnie - ale jak mieszka się tu już 20 lat ciężko wysilać się na specjalną oryginalność - na Kazimierz i Podgórze.
Ludzie mają do Kazimierza różny stosunek. Dla jednych jest to największa knajpa Krakowa o wyraźnie, w stosunku do stołecznej Warszawy (że o równie stołecznym Londynie nie wspomnę), korzystnym stosunku ceny trunków do wystroju wnętrz przybytków w których można je spożyć. Są tacy co odnajdują tu dogodną, nieco dekadencką atmosferę w której swobodnie można się stoczyć (mnie również zdarzało się, zanim postanowiłem zostać filistrem, deklamować tu T.S.Elliota w oryginale świeżo zapoznanym koleżankom o 5 nad ranem gdy stężenie alkoholu we krwi szło o lepsze z nasyceniem powietrza dymem papierosowym). Inni popadają w kulturową egzaltację wyczuwając genius loci, w końcu jest to obowiązkowy punkt wycieczek przyjezdnych. Dla mnie, jest zawsze lekko smutny i niechorobliwie depresyjny. Łagodna esencja krakowskiego spleenu. Ilekroć tam dotrę, sam bądź z małżonką, ciska mną po tym kawałku miasta jak kulką w w zapomnianym już dziś w epoce gier wideo flipperze. I każde miejsce coś tam znaczy - odnajduję zapomniane nastroje, urywki rozmów, ludzi których kiedyś znałem.
Z satysfakcją obserwuję, że brzydota i zaniedbanie - moje pierwsze wrażenia z Kazimierza sprzed 20 lat - trzymają się mocno. Rozumiem - złotówki, funty i euro to ważna sprawa i rzeczą ze wszech miar pożądaną jest by stworzyć warunki w których ludzie z uczuciem jak największego komfortu i w estetycznym otoczeniu pozbywali się ich jak najgładziej na rzecz zblazowanych właścicieli pubów - ale tak egoistycznie i po ludzku, byłoby mi szkoda gdyby odmalowano wszystkie kamienice, wyrównano wszystkie bruki a niedzielny pchli targ wyniósł się gdzieś z Placu Nowego.
W dużej części odnosi się to do również do Podgórza, które na swój renesans chyba wciąż jeszcze czeka. Cichsze i spokojniejsze, w zakamarkach kryje różne grzeszne przyjemności. Kiedyś, gdy towarzyszyłem mojej żonie, która wybrała się tam do dentysty (dość ładny letni wieczór, tuż przed zmrokiem) usiadłem na schodkach jekiegoś zamkniętego już sklepu czy piekarni. Biorąc mnie za odpoczywającego przed dalszą pielgrzymką pijaka podeszła do mnie zatroskana pani wyprowadzająca psa na spacer i konfidencjonalnym tonem powiedziała: "Niech pan nie śpi. Już pana obserwują.". Tak, zdecydowania na Podgórzu można popaść w lekką paranoję...
Garstka zdjęć ze spaceru.
2008-02-10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń